Między Czerteżem a Lubeką

 

 

Te wspomnienia dotyczą mojego dziadka Pantalejmona Szurgota i jego potomstwa. Jednak podczas ich pisania oddaliłem się nieco od spraw genealogicznych przodków po kądzieli. Wpływ wywarło pewne skojarzenie. Nasunęła je lektura „Rodziny Buddenbrooków” Tomasza Manna. Jeśli chodzi o rocznik przyjścia na świat, Pantalejmon Szurgot skromny nauczyciel wiejski i Tomasz Mann, literat światowej sławy byli prawie równolatkami.

 

Opisani przez Manna Buddenbrookowie żyli w  Lubece. Zapewne dlatego podczas czytania „Rodziny”, dość ponurej sagi, z akcją skoncentrowaną w tym właśnie mieście, wróciło wspomnienie tragicznych losów syna Pantalejmona Szurgota, Eugeniusza. Eugeniusz zginął na wodach zatoki Lubeckiej. Nie mogłem się uwolnić od różnych refleksji i nasuwających się porównań. Z tamtej strony - z dziejami niemieckiej mieszczańskiej rodziny, niezbyt w sumie szczęśliwej, która ma teraz muzeum w Lubece. A z naszej strony – całej inteligenckiej rodziny z podsanockiego Czerteża, po której ślad próbuję odtwarzać odmiatając na boki pył zapomnienia bo pamięć słabnie a żadnego muzeum nie ma i nie będzie. 

 

Los dla żadnej z rodzin nie był najłaskawszy, ale też - nie powinien wprawiać w trwałe przygnębienie. Porównania prowadzą mianowicie do wniosku, że każdy uczciwie pracował, handlarz niemiecki i polski nauczyciel robił co do niego należy. Kupca niemieckiego pokonały nieuczciwy konkurent i fatalne któregoś tam roku skutki nieurodzaju. Znalazł się ktoś jeden pozbawiony zasad i to jego zło na Buddenbrookow wystarczyło. Spowodował, można rzec, generalny niefart w lokalnych koligacjach i interesach. Gniazdo czerteskie zniszczyli obcy przybysze. Gdyby nie całe to zło niemieckich zaborców przywiezione do młodej, dwudziestoletniej zaledwie Polski niepodległej, Szurgotowie - w swojej skali - dawali by sobie świetnie radę. Nieraz przecież okazywali się odporni na perturbacje. I także w 1939 roku nie ulegli przemocy zbrojnej. Porażka Szurgotów i Ojczyzny nie była bezpośrednim skutkiem działań niemieckich snajperów ani rosyjskiego ataku nożem w plecy. Kompletnie bezbronni okazali się w konfrontacji z brakiem zasad.  Podkreślam to; pokonani nie przez jakieś inne zasady lecz przez kompletny brak zasad. Zmówiły się przeciwko nim nieludzki reżim, wszystkie wynaturzenia ustrojów totalitarnych razem wzięte. Pokonali je Niemcy i cały ten ich przestępczy proceder, gorliwość w budowaniu hitlerowskiej machiny mordu dokonywanego na innych nacjach. Ukazani w powieści Tomasza Manna Buddenbrookowie znikli mając za wroga ludzi o dużo mniejszym nasileniu wrogości wobec rodaków. W latach 1940-1945 do domku nauczyciela w Czerteżu wlewała się płynąca z Berlina i z Moskwy nienawiść do wszystkiego co polskie.

 

- Można na to wszystko spojrzeć inaczej. Ci i tamci w Europie żyli godnie. Aż do czasu, gdy pojawił się wielki popsuj majster. Niestety, był nim Niemiec. A w przypadku Czerteża gorliwym kontynuatorem zła zapoczątkowanego przez brunatnych Niemców okazał się potem drugi współsprawca wszystkich zmartwień i nieszczęść czerwony Moskal. Takie wyjaśnienie niewiele jednak wnosi do oceny przyczyn sposobów unicestwiania naszych tradycji rodzinnych.

 

Podsanocka miejscowość Czerteż odegrała w życiu naszej rodziny ważną rolę. Stąd wywodzi się moja matka Janina Forowicz. Tutaj osiedli i pracowali a teraz leżą pochowani na małym wiejskim cmentarzyku jej rodzice.  Większość tych ważnych wydarzeń przypadła na okres  do II wojny światowej. Za szczególnie istotny dorobek rodziny Szurgotów Czerteskich uważam wychowanie trzech córek i czterech chłopców na ludzi pracowitych, serdecznych i uczynnych. Kto z nich mógł, komu sił nie odebrały choroby czy przemożne zrządzenia losu, ten dzielnie sobie w życiu radził, a w pamięci osób znających go zapisywał się pięknymi cechami charakteru.

 

 

- Tamten ich Czerteż była to kiedyś bogata wieś. Odległa o 4,5 kilometrów od centrum Sanoka, położona na lekko pofałdowanym terenie 340-364 m nad poziomem morza. Miała dom gminny, szkołę ludową, prawie trzystuletnią, drewnianą cerkiewkę greckokatolicką. Czerteż sąsiaduje z wsią Strachocina skąd pochodzi św.Andrzej Bobola. Przed rozbiorem Polski wioska należała do dóbr koronnych. Czerteż znany jest też z tego, że przy  szkole od XIX w. istniała wzorowo urządzona szkółka drzewek owocowych dostarczająca szczepów w dobrym gatunku (źródło: „Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich”, wyd. z 1880 roku”).  Tradycja doskonalenia gatunkowego sadów zakorzeniała się w Czerteżu począwszy od drugiej połowy XIX wieku. Czerteski kościół/cerkiew na górce a obok cmentarzyk wiejski przetrwały.

 

Do końca lat trzydziestych ub. wieku uczył w Czerteżu wielce zacny Pantalejmon Szurgot, dziadek piszącego te słowa. Jedyne co tam dzisiaj po Szurgotach pozostało to dwa nagrobki Pantalejmona i Marii, czyli rodziców Janiny później żony Bohdana Forowicza. Szkoły, już nie ma. Ale pamięć trwa; nie tak dawno spotkałem osoby, które do dziadka szkoły uczęszczały.

 

Szkoła dziadka Pantalejmona, mieściła się na zboczu wzgórka przy szosie. Po prawej stronie od szosy gdy patrzymy w kierunku północnym. Obok szkoły, drogą gruntową szło się do kościółka. Szurgotowie dysponowali w Czerteżu mieszkaniem służbowym. Dom był własnością władz oświatowych albo gminy. Sami nie hodowali chyba żadnych większych zwierząt domowych. Przed wojną wszystko co potrzebne mogli sobie kupować u rolników. Drewniany budynek szkoły, którą  Pantalejmon kierował już nie istnieje. Prawie w tym samym  miejscu stoi nowszy obiekt szkolny, także niewielki .

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pantalejmon dbał o wykształcenie swojego potomstwa. Na przykład, córka Janina (drugi rząd od góry, czwarta od lewej) kończyła we Lwowie sławne gimnazjum sióstr Benedyktynek Łacińskich a następnie II Państwowe Seminarium Nauczycielskie

 

 

 

 

Szurgotowie - ród pochodzenia prawdopodobnie austriackiego. Nie wiemy jak dziadek trafił do Czerteża. Można przypuszczać, że  ktoś z jego rodziców przybył na tereny Galicji Wschodniej na przełomie XVIII i XIX wieku w rezultacie polityki  osadniczej Wiednia. Austriakom  zależało na  umacnianiu podstaw ich władzy. Były też temu podporządkowane  konsekwentne starania o wymieszanie inteligencji różnych narodowości zamieszkujących cesarstwo.  O dobrych nauczycieli bardzo dbało po I wojnie światowej młode państwo polskie. Jeśli wyznaczyło Pantalejmonowi takie miejsce wykonywania zawodu, to świadczy, że dla mieszkańców Czerteża i okolic chciało jak najlepiej.  W każdym razie nie byli rodowitymi Czerteżaninami.  Pierwsze znane mi publikacje zawierające wzmianki o rodzinach noszących nazwisko Szurgot nasuwają przypuszczenie o ich koncentracji  w Jabłonicy Polskiej. Czy  ten fakt ma większe znaczenie rodowodowe wobec naszego odłamu familii, trudno orzec.

 

Dokumentacja rodzinna wykazuje, iż nasz odłam miał status inteligencki.  Specjalnością rodu było nauczycielstwo.  Zawód ten poza dziadkiem Pantalejmonem, wykonywały jego dzieci: Maksymilian, Eugeniusz i Ola.  Troje z nich przygotowanie pedagogiczne otrzymało we Lwowie.  Jedynie pierwszy syn Pantalejmona, Aleksander Szurgot wstąpił do grecko-katolickiego Seminarium Duchownego i wybrał drogę kapłaństwa.

 

 - W trzecim  pokoleniu, licząc od Pantalejmona Szurgota, nauczycielkami zostały dwie z trzech córek Eugeniusza: Lidia Filip  (w Sanoku)  i Aleksandra (Siania) Bartosiewicz (wykładowca na  lubelskim uniwersytecie im. Marii Skłodowskiej-Curie). Brat Eugeniusza Maksymilian miał nauczycielkę za  żonę, nauczycielką jest  synowa, w szkole uczył i był wychowawcą  syn Maksymilian junior (wszyscy w Wołowie). Nauczycielami w czwartym  licząc od Pantalejmona, pokoleniu są: dwoje dzieci Lidii - Marek i Nina (w szkołach średnich w Sanoku), trójka dzieci Aleksandry: Piotr -politolog (na uczelniach wyższych w Lublinie i Rzeszowie) i Ewa, anglistka (w szkole podstawowej i gimnazjum k.Garwolina) oraz Jacek, lekarz (nauczyciel akademicki w Klinice AM w Lublinie), syn Maksymiliana juniora  Piotr Szurgot (w technicznej szkole średniej w Brzegu Dolnym). Można zatem przypuszczać, że niezadługo praktykować zacznie piąte pokolenie Szurgotów – nauczycieli.

 

Cechą szczególną  starszych Szurgotów, oprócz prawości, mocnych więzi rodzinnych, głęboko zakorzenionego poszanowania instytucji państwa, była bezinteresowność powiązana ze skłonnością wielu z nich do prac społecznych. Oto kilka przykładów. Jeden z Szurgotów, być może ktoś z rodziny, osoba o imieniu lub przydomku  Pańko, jest wymieniony w publikacji  („Ilustrowana historia Łemkowszczyzny”, rozdział: Działalność Towarzystwa Proświta w Sanoku) jako członek filii władz tego towarzystwa. Dziadek piszącego te słowa Pantalejmon Szurgot, poza kierowaniem szkołą we wsi Czerteż, zajmował się wspomnianym w „Słowniku Geograficznym” popularyzowaniem kultury sadowniczej. Janina d.d. Szurgot aktywnie udzielała się w rzeszowskiej spółdzielczości (PSS). O pragnieniu służenia narodowi najlepiej jednak zaświadcza poświęcenie zawodowi nauczycielskiemu.  Być może, w skali całej Rzeczypospolitej mamy tu już do czynienia z rekordem wierności tej samej rodziny swemu zawodowi. W ten sposób codziennym wysiłkiem edukacyjnym większość z potomków Pantalejmona i Marii Szurgotów przyczyniała się do nadawania oświacie wymiaru rzeczywistości społecznej państwa. Trzeba to docenić. Plutarch powiedział: „ze wszystkich rzeczy stworzonych najpiękniejsza jest edukacja”. Nie ma zawodu godniejszego.

 

Pantalejmon urodzony w Jabłonicy k.Krosna 1 września 1866, zmarł w 1944. Żoną Pantalejmona została prawdopodobnie w 1890-91 roku Maria Szurgot d.d.Bryk urodzona w 1871, żyła do 1930 roku. Pochowana na cmentarzu w Czerteżu. Mieli  z  Marią siedmioro dzieci o imionach: Aleksander (Olek), Maksymilian (Max senior), Emil (Milek), Olga (Ola), Eugeniusz (Gienek), Janina (Jańcia) Stefania (Stefcia), najmłodsza z nich. Krótkie notki biograficzne wszystkich znajdziesz w rozdziale „Forowicz plus Szurgot” na stronie WWW.forowicz.pl.

 

Gromadka potomstwa to trzy dziewczynki i czterech chłopców. Ci ostatni, gdy podrośli, zgodnie tradycją opuścili dom. Najstarszy Aleksander służył w armii austriackiej. Po wyjściu z wojska uczył się w seminarium w Przemyślu a po wyświęceniu na kapłana grecko-katolickiego  objął parafię w Jurowcach, kilka kilometrów na północ od Czerteża. Emil też był w wojsku austriackim. Maksymilian służył w już Wojsku Polskim. Gdy z niego wyszedł, też został nauczycielem. Przez władze Rzeczpospolitej uważany był za zdolnego organizować szkolnictwo na terenie Litwy. Eugeniusz po wyjściu z wojska  (służył w 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich) uzyskał we Lwowie świadectwo maturalne i podjął pracę w szkole w Dobrej Szlacheckiej. Dziewczęta natomiast trzymały się wtedy domu rodzinnego. Jedynie Janina osiadła we Lwowie, ale często Czerteż odwiedzała. Ze Lwowa miała bezpośrednie połączenie kolejowe przez Chyrów i Ustrzyki, wysiadała na przystanku Sanok-Dąbrówka.

 

Charakterologicznie Pantalejmon ukształtował się był jako człowiek spokojny, pogodny i można rzec dostojny. Przygotowanie do zawodu nauczycielskiego otrzymał prawdopodobnie we Lwowie. Z powierzanych  mu szkół ostatnią placówką była ta we wsi Czerteż. Tam też mieszkał do końca życia. W latach okupacji opiekowała się nim córka Stefania i Olga, która uciekła z zajętej we wrześniu 1939 przez Rosjan wsi Dobra Szlachecka nad wschodnim brzegiem granicznego Sanu.

 

Dom z młodymi pannami nawiedzali też oczywiście zalotnicy.  Wreszcie pojawia się wybranek serca. W przypadku Jańci był nim Bohdan Forowicz „Czarny” (BFC) ze Lwowa oczywiście. Cała rodzina cieszy się też ożenkiem Maksymiliana i pierwszym wnukiem Pantalejmona, Maks-juniorem. Eugeniusz żeni się z Zofią d.d.Górską, będą trzy wnuczki. 

 

W Czerteżu wszystko funkcjonowało bez zarzutu. Senior był seniorem, dzieci usamodzielniały się, stosunki między rodzeństwem doskonałe, Pieniędzy nie za dużo ale też nie za mało.  Prawdopodobnie przyjmowano wielu gości. Każda z pań pamiętała przy tym o okazji kupienia sobie nowego kapelusza. Rodzina utrzymując serdeczne związki często odwiedzała się też w nowych miejscach pobytu. W albumie Jańci zostało kilka zdjęć z rewizyty u Maksymiliana w Wilnie. To był pan! Jańcia wspominała, że Max-senior szczycił się zgromadzeniem w swoim mieszkaniu sporej galerii wartościowego malarstwa. Wszystkie te miłe kontakty zburzył wybuch II wojny światowej. Dla rodziny w Czerteżu najazd niemiecko-rosyjski we wrześniu 1939 miał oznaczać początek swoistej eksterminacji. W pierwszej chwili nic tego koszmaru nie zapowiadało. Ale gdy Jańcia z synem musi uciekać ze Lwowa, oczywiście kieruje się do rodzinnego domu w Czerteżu. Co dla wielu wciąż wydaje się rzeczą niepojętą, ale bardziej niż agresorów Niemców bała się „raju” urządzonego we Lwowie przez Moskali.

 

Czerteż chyba po raz ostatni dla Szurgotów stał się azylem. Jańcia mieszkała tam parę miesięcy do czasu, gdy z niewoli niemieckiej wrócił Bohdan. Wtedy wynajęli mieszkanie na ul.Floriańskiej (obecnie Daszyńskiego) w Sanoku. W czasie wojny otwiera się worek nieszczęść. W łóżku siostry pielęgnują przewlekle chorego brata Emila. Umiera Pantalejmon. Żałoba. Najtragiczniejsze wydarzenie: Gestapo wezwało i zatrzymało Euge niusza. Miał złożyć  „tylko jakieś wyjaśnienia”. Z powrotem zza bramy sanockiego więzienia już nie wyszedł. W Dobrej Szlacheckiej została żona Zonia też wkrótce potem w areszcie gestapo przez twa tygodnie przetrzymywana i przesłuchiwana. Jej męża wywieziono do obozu zagłady. Zginął jako ofiara szczególnej zbrodni niemieckiej zrealizowanej przez zdezorientowane lotnictwo brytyjskie na wodach Zatoki Lubeckiej. Osierocił trzy córeczki. Co w tym epizodzie wojny pod Lubeką najbardziej szokujące to fakt, że morderstwo na więźniach stłoczonych na pokładzie statku „Cap Arkona” dokonało się w pierwszych godzinach po zakończeniu działań wojennych.

 

 

Wspólna jest cisza. Domu Szurgotów nie ma, a szkoda, bo można by zrobić w nim muzeum o cennych walorach dydaktycznych. Na cmentarzyku koło świątyni w  Czerteżu nic nie mąci perspektywy Gór Słonnych

 

 

 

 

W takiej samej ciszy muzeum na starym mieście w Lubece, pod płóciennymi osłonami trwa jadalnia Buddenbrooków

 

 

 

Po zainstalowaniu się w Polsce władz nasłanych z Moskwy, dom Szurgotów w Czerteżu opustoszeje. Eugeniusz zginął. Teraz wkracza Bezpieka i NKWD. Wywożą Aleksandra, Olę, Stefcię i Milka na wschód. Jakoś ubłagali prześladowców, więc ominęła ich perspektywa zesłania na Syberię. Z transportu wychodzą w Samborze. Niby całkiem blisko od Sanoka ale już niestety, na nieludzkiej ziemi.  Ola i Stefcia, zamiast w szpileczkach, teraz do końca życia będą chodzić w gumakach. Tam bracia Olek i Milek umierają jako pierwsi. Losy Maksymiliana z Wilna układają się trochę lepiej. Zachował życie, nie wywieźli na wschód. Zostaje wysiedlony w kierunku odwrotnym, na Ziemie Odzyskane. Na miejsce pobytu wybiera miasto Wołów Śląski, gdzie znowu zaczyna uczyć dzieci i wkrótce staje się szanowanym organizatorem oświaty. Jeszcze inaczej z Janiną. Jej mąż Bohdan zostaje służbowo przeniesiony z Sanoka do geodezji w Mielcu.  Tak oto Hitler i Stalin w zbrodniczym braku opamiętania rozbijali skromną choć szczęśliwą chatę w Czerteżu. W pół wieku później dziwią się, że Polacy wciąż serdecznie dość mają Berlina i Moskwy oraz płynących stamtąd pouczeń.

 

Jak wspomniałem, na cmentarzyku w Czerteżu został jedynie grób Pantalejmona i Marii. Skromny nagrobek nauczyciela sąsiaduje z identycznym nagrobkiem żony Marii, Panie świeć nad ich duszami. Grobu nie ma tu natomiast Eugeniusz Szurgot zamordowany o kilka mil morskich od domu Buddenbrooków. Ciała z Zatoki nie wyłowili. Symboliczne miejsce spoczynku znalazł dopiero w sanockiej mogile zbiorowej – pomniku chwały. Część rodzeństwa pochowana w okolicach Sambora. Pozostali - w Rzeszowie i w Wołowie. Oto w skali domu Szurgotów w Czerteżu, skutki zbrodniczej współpracy dwóch najeźdźców.

 

 

Cmentarzyk w Czerteżu był zawsze zadbany, Miał jednak fatalne sąsiedztwo. Ilekroć się tam wybieraliśmy, trzeba było maszerować przez jakąś zaniedbaną bazę rolniczą, wyboistą dróżką wzdłuż chlewów, walących się wiat i zdeklasowanych pomp benzynowych. Po 1995 roku przynajmniej hodowlę trzody już tam zlikwidowano. Baza chyba się kiedyś stąd wyniesie. Może na jej miejscu utworzą jakąś izbę pamięci? Przydałoby się w niej odnotować zasługi Pantalejmona Szurgota.

 

Za płotem tego gospodarstwa zaczyna się teren jak przed wiekami. W 1999 roku sąsiadujące ze sobą nagrobki Pantalejmona i Marii Szurgotów odnowili: wnuczki Lidia, Siania i  Marysia oraz wnuk Jan Forowicz, z wielką pomocą ś.p. Adama - męża Marysi.

 

 

* * *

 

 

Zapyta mnie ktoś, czy wnuk Jan pamięta dziadka Pantalejmona. Odpowiem przywołując pewną ciekawostkę.  - Mama Janina opowiadała o nim, że na emeryturze dość intensywnie zajmował się konstruowaniem perpetuum mobile.  Nie był w tym odosobniony; na początku XX wieku wielu poszukiwało czegoś co działałoby w nieskończoność i może nawet produkowało jeszcze energię. Takie ambicje wynalazcze rozbudzone zostały powszechnie przez nagłe przyśpieszenie postępu technicznego. Można mówić o powstaniu mody na chałupnicze  dochodzenie do wielkich odkryć. O możliwości zgromadzenia przez wynalazcę fortuny, mówiło się jakby to wszystko było w zasięgu ręki. Kto mógł, próbował zatem i to do woli. Nie każdy wiedział jednak, że perpetuum mobile to cel nieosiągalny. Bezowocność tych poszukiwań dzisiaj już nie budzi żadnych wątpliwości. Budowa  perpetuum mobile była, jest i będzie dążeniem skazanym na niepowodzenie. Takie są prawa fizyki. Mama Janina trwała jednak w przekonaniu, że w Czerteżu zbudowanie perpetuum mobile było bliskie dobrego finału. Dziadziowi „brakowało już tylko jednego trybiku” utrzymywała. Dodatkowo więc z tej relacji możemy wywnioskować, że – niestety – nie wszystkie prawa fizyki mieściły się w zakresie najwyższej kompetencji nauczycielskiej dziadka Pantalejmona  jak też i mojej mamy. Pamiętam też jej opowieści, że dziadek Pantalejmon miał na stryszku spory zbiór różnych elementów konstruowanej maszyny. Prace nad wynalazkiem uwiecznione zostały przez BFC na fotografii. W dolnym lewym rogu zięć skrupulatnie wpisał datę. Obok dziadka widzimy dwie jego córki Janinę (czyta) i Stefę (wyszywa haftem krzyżykowym).

 

Oczywiście, dziadka pamiętam pamięcią kilkuletniego chłopca. Taki przekaz trzeba traktować z dużym sceptycyzmem. Jak wiadomo, jest to szczególny rodzaj dziecięcej rejestracji jakichś nie powiązanych ze sobą obrazów. Coś tam mogłem pamiętać, bo do Czerteża prowadzony przez mamę za rączkę wielokrotnie z Sanoka chodziłem. Piechotą, autobusów miejskich wtedy nie było. Pięćdziesiąt lat później, jeśli nie jadę własnym samochodem, albo gdy akurat nie ma sanoczan pod ręką: Jasia, Marka czy Zbyszka, a więc któregoś ze zmotoryzowanych mężczyzn mojej kuzynki Lidii, wtedy wsiadam do autobusu linii miejskich i docieram na pętlę końcową. Stamtąd paręnaście minut piechotą, mijam kilka domów tworzących osiedle Zabłotce i już jestem w Czerteżu.

 

Przy świątyni cisza, hałasów bazy nie słychać. Nic nie mąci perspektywy odległych Gór Słonnych. Zwróci uwagę kilka bardzo starych grobów a m.in. duchownego, który za życia piastował funkcję przedstawiciela kleru grecko-katolickiego w Rzymie. Klucze do cerkiewki u p.Hałajcio w Zabłotcach. (Zwiedzając wnętrze warto zwrócić uwagę m.in. na malowidła - polichromie na deskowaniu ścian nawy  i na kurfach). Latem 2010 roku wnętrza poddane zostały kompleksowym zabiegom konserwatorskim.

 

Jakoś tak jest, że przy każdej okazji gdy wspominam swoją kolejną wizytę na cmentarzyku w Czerteżu,  ulegam chętce porównania losów Szurgotów z losami opisanymi w sadze Tomasza Manna o  Buddenbrookach. Znaczy to tyle, że rana zadana rodzinie Szurgotów nie całkiem się zabliźniła, ani dla trójki córek Wujka Gienka ani dla mnie, świadka jego ostatnich kroków na wolności, gdy wyruszał by stawić się na wezwanie Gestapo. Odzywają się jakieś odległe echa głośnej rozpaczy, niedola sióstr, wdowy po Gienku i małych dziewczynek, pytania natury wiktymologicznej, niesmak pozorowanego zadośćuczynienia. 

 

Obydwa rody przedtem stopniowo rozwijały się, aż osiągnęły pewną świetność na skalę im daną. I obydwu przypadkach nadszedł kryzys. Jak to napisałem na początku, inne przyczyny okazały się decydujące o załamaniu. W Lubece wszystko stoczyło się przy wydatnym współudziale każdego z osobna członka rodziny akceptującej różne formy degrengolady. Nawarzyli tego w zmajstrowanym przez samych siebie, osmolonym kotle. Na finale sagi aż tam bulgocze od głupoty, krętactwa, pozoranctwa i innych, wszystkich możliwych podszeptów diabła. Czerteż prawie do końca był skromny acz dostatni, czysty i rozśpiewany. Rodzina pomagała sobie, serio traktowała boży porządek rzeczy, służyła swą wiedzą okolicznej ludności. Byli dobrzy. Dobro umieli wytworzyć sami. Przyjaźń znaczyła dla nich przyjaźń. W przyjaźni nie ma miejsca dla zaborczości Przyjaciel zawsze zostawia ci całą wolność. Tego szatan im odmówił. Pojawił się w uniformach okupantów. Tutaj, wobec rodu Szurgotów niszczycielem okazało się zło podawane sobie jak piłka tenisowa przez dwóch stale tych samych sprawców, w pierwszym secie importowane z Niemiec na zamówienie Moskwy i w drugim secie - z Rosji na zamówienie hitlerowców.

 

Pod koniec XX wieku Niemcy próbowali jakoś łagodzić czerń przepaści. U sierot po Eugeniuszu za pieniądze kupić pojednanie. Lidii, Siani i Marysi nie musieli płacić. Im, jak nam wszystkim czegoś innego trzeba. Nad Wisłą potrzebny rząd, który na nowo ułoży stosunki z zachodnim i wschodnim sąsiadem. Pokojowo, ale tak skutecznie, żeby sami  z siebie woleli już nigdy nie próbowali sięgać do czarnego repertuaru przekupstw, podbojów, okupacji i mordów.

 

 

Na stronę główną/ Back

 

 

 

© Jan Forowicz, W-wa VIII.2010        

www.forowicz.pl         janforowicz@tlen.pl,   j.forowicz@gmail.com