W części "Korzenie i informacje
ogólne o Forowiczach” poszukuję odpowiedzi na pytanie skąd się
wywodzimy i próbuję naszkicować tło historyczne życia poprzednich pokoleń
rodu |
|
In
chapter "Forowicz's - General Informations" I seek answers on question from where
we descend and I taste to sketch background historic lives of preceding
family generations |
Jan Włodzimierz Forowicz (JWF)
Korzenie i informacje ogólne o Forowiczach
Terytorium naszych przodków
Wiele wskazuje na to, że w tych rozważaniach, obszar geograficzny, z
którego się wywodzimy, należy wyznaczać pomiędzy miastami Bolechów, Skole, Stanisławów (Iwano Frankiwśk) i Dolina w tzw. Galicji-Lodomerii[1]/.
Z tego terenu pochodzą potwierdzające to dokumenty pisane dotyczące naszych
bliskich zgromadzone przeze mnie i przez kuzynkę Larysę córkę Lubomira Forowicza. Powołujemy się także na inne ślady np. w postaci
skupiska napisów nagrobnych na cmentarzu, głównie w Bolechowie.
Skoro piszę o moich rodzicach i dziadkach, to nie od rzeczy będzie
wspomnieć, że korzenie mamy Janiny z d.Szurgot
lokalizowałbym w okolicach pomiędzy Krosnem n.Wisłokiem
a Brzozowem; jest to wszakże temat omawiany w innym rozdziale[2]/.
Losy pradziadków Forowiczów
Próbując określić najwcześniejsze losy rodu wchodzimy na pole legend i
przypuszczeń. A więc kiedy i skąd wzięli się Forowiczowie
na ziemiach Galicji-Lodomerii? - Oczywiście, w trakcie pisania tego tekstu nie dysponowałem
dowodami materialnymi jednoznacznie wskazującymi na udowodnione historycznie
wyjaśnienie pochodzenia Forowiczów. Przekaz rodzinny
przodków po mieczu zawsze sugerował jednak, iż są na tych ziemiach przybyszami
z odległych stron.
Z ust mego ojca Bohdana Forowicza Czarnego (BFC)
a także od jego brata Lubomira Forowicza słyszałem
kilkakrotnie, że w średniowieczu, od południa Karpat a może z ziem Wołochów[3]/,
przywędrowało wspólnie kilka rodzin wołających na siebie: Foro,
Ormezo, Geca, Bona i Bolo.
BFC podkreślał, że dopiero w Galicji nazwiska zostały wydłużone przez dodanie
znamiennych dla Słowian końcówek „wicz” lub „ski”. Do naszych Forowiczów i Ormezowskich
doszlusowały jeszcze kolejne rody przybyłe z południa: Falukiewiczów,
Byczkowiczów, Uszniewiczów
i innych.
Lubomir podawał, że przed II wojną światową trafiono na ważne ślady
rodowodowe Forowiczów. Jego i BFC siostra Sławcia przeszukując stare kroniki miast Skole i Bolechów znalazła jakieś wzmianki o przesiedleńcach
przybywających z Włochii
w XVII wieku. Fragment listu wujka
Luby z 28.IV.1984: Otóż nasi
pra-pradziadkowie pochodzą z Wołoszczyzny (dzisiaj
tereny Rumunii i Mołdawii). Musieli stamtąd emigrować ponieważ jakieś niesnaski
z hospodarem Wołochii zmusiły do ucieczki. W
tym samym liście do mnie (do JWF) wujcio powołuje się na przekaz zmarłej w 1934
roku swojej babci Anny. Pisze: Moja babka, a Twoja prababka opowiadała, że
nasz ród nie był pańszczyźnianym i był bogatym. Wuj Lubomir (list z 19.XI.1983) podkreślał też odrębność wyglądu
zewnętrznego Forowiczów, którzy antropometrycznie nie
są typami miejscowej ludności Bolechowa i okolic.
Babka Lubomira Anna wspominała mu też o skorzystaniu naszych przodków z
wydanego przez króla polskiego zezwolenia na osiedlenie w rejonie Podkarpacia.
Odpowiednia zgoda najprawdopodobniej wydana została na podstawie ustawy
Kazimierza III Wielkiego, króla Polski, ostatniego z rodu Piastów. O monarsze
tym wiemy z podręczników, że władał w
latach 1333-1370. W latach 1349-1352 przyłączył do Polski tzw.
Ruś Czerwoną. Czy jednak wydanie naszym przodkom zezwolenia można ustalać na
okres 1350-1370? Twierdząc tak, obawiam
się, posunęlibyśmy się za daleko. Nie ma pewności. Wydawane w I
Rzeczypospolitej ustawy miały na ogół długi żywot, zatem możliwe było
skorzystanie z wspomnianego dobrodziejstwa dużo później. To zezwolenie mógł też wystawić następca
Kazimierza III na tronie polskim. Różne źródła[4]/
podają, że „kolonizacja wołoska” w naszych Karpatach trwała od XIV wieku aż do
połowy XVIII wieku rozlewając się od Bukowiny na tereny Karpat Zachodnich z
Orawą włącznie.
Jerzy J.Ormezowski, niewątpliwie potomek krajan bolechowskich, cytuje na swojej stronie www za autorami publikacji specjalistycznych , że Wołosi na tereny polskie zaczęli napływać prawdopodobnie już od XIV wieku, rozpoczynając swoją ekspansję na ziemie pogranicza Beskidu Niskiego i Sądeckiego. Oni byli również założycielami późniejszego grodu bolechowskiego.
O udziale w zakładaniu Bolechowa zaświadcza także przekaz rodzinny Forowiczów. Jeśli w założeniu miasta uczestniczyły nasze
rody, a przybycie na te tereny mogło nastąpić nawet w XIV wieku, to powinniśmy
się szczycić pięknymi tradycjami.
Dostępne źródła (Słownik Geograficzny) podają bowiem, iż pierwsza
wzmianka o Bolechowie Wołoskim pochodzi z 1371 roku.
W każdych dociekaniach genealogicznych, gdy brak dokumentu, wskazane jest
zachowanie ostrożności. Oczywiście, wcześniej omówione informacje nie dają
gwarancji, że już wtedy, w tworzeniu Bolechowa uczestniczył akurat ród
przybyłych z południa Forowiczów. Ale też nie jest to
jednak wykluczone. Oceny nie podważa fakt,
iż prawne usytuowanie, czyli lokacja Bolechowa przez króla polskiego
nadeszła dwa i pół wieku później. Statut regulujący stosunki między osadnikami
a właścicielem (królem polskim) miasto otrzymało w 1612 roku. Nasi przodkowie
już wcześniej mogli mieć wspomniane zezwolenie osiedleńcze. Gdyby było inaczej,
to znaczyłoby że przybyli na gotowe. Bez specjalnej ambicji tworzenia własnego
miasta, skuszeni dogodnymi warunkami prawnymi osiedlenia, urodzajnością gleb i
bogactwem dóbr leśnych no i ofertą zwolnienia od podatków na 24 lata.
Korzenie
rozgałęzione
Jeszcze trudniejsze byłoby stwierdzenie skąd Forowiczowie
(Foro) przywędrowali? Do rozważenia mamy kilka
możliwości. Odmiennych, ale wzajemnie się nie wykluczających. W rejon Galicji i
Lodomerii a w tym – Bolechowa, i to jest
pewne na 99 procent - doszli wzdłuż Karpat od południa z nieodległej Wołochii. Poza określeniem kierunku przybycia, innych dość
pewnych danych brakowało. Nie mówiło się skąd konkretnie, ani z jak odległego
południa wyruszyli, żeby tu dojść.
Wszystko co na temat tych wędrówek dalej napiszę
ma charakter lektury nadobowiązkowej. Wyjaśnię, że zgodnie z trendami XXI wieku
rozleniwiania czytelników, rozróżniam lekturę bardziej i mniej nadobowiązkową,
Zacznę od tej, która zasługuje na więcej uwagi. Pewne światło na rozważania o pochodzeniu Forowiczów rzuca wszczęta już sto lat temu debata naukowa
na temat kim mogli być przybywający do miast takich jak Bolechów. Czy
pochodzenia wołoskiego, chorwackiego czy jeszcze innego. Spory[5]/
o to, kto pierwszy i jak kolonizował Karpaty Wschodnie toczyły się już w
ubiegłym wieku. Wielu naukowców uważało, że kolonizacja była rezultatem
samorzutnych wędrówek ludności pasterskiej, która przyszła od Siedmiogrodu.
Niektórzy przypominają jednak, iż proces ten należałoby rozpatrywać w
kategoriach „come back”, powrotu na dawne siedliska
po długim wędrowaniu na południe i przez Bałkany.
Niecierpliwego czytelnika proszę o jeszcze
trochę wyrozumiałości. Muszę bowiem przypomnieć, że północno-wschodni łuk
Karpat był jednym z terenów najczęściej przemierzanych przez różnej maści
wędrowców. Marsz z centralnej Europy zapoczątkowali potomkowie Celtów Getowie i ich dalsi następcy Dakowie.
Plemiona te wywodzące się znad Łaby, w II i I wieku
już przed narodzeniem Chrystusa rozprzestrzeniały się w stronę Karpat
Wschodnich i Dniestru (patrz: „Wielka Historia Polski”). Barierę powstrzymującą
ten ruch w kierunku południowym napotkali na granicy dość sprawnie
funkcjonującego wtedy państwa rzymskiego. Dotarli więc do Niziny Wołoskiej i
brzegów Morza Czarnego. Tam osiedli. Jerzy J.Ormezowski
przekazuje dodatkowe informacje. Pisze: „po raz pierwszy o Wołochach możemy dowiedzieć się z tzw. źródeł bizantyjskich,
datowanych na 976 rok, gdzie na styku obecnej Grecji, Macedonii i Albanii mieli
oni swoje posiadłości. Żyli tam i toczyli wojny, ale ciekawe, że jednak coś ich
łączyło ze Słowianami, skoro często nosili słowiańsko brzmiące imiona”.
Wędrówki w kierunku odwrotnym, to znaczy z
terenów Rumunii wzdłuż Karpat na północ, zaczęły się już w XII w. i trwały –
jak wspomniałem do połowy XVIII w. Są też przesłanki uzasadniające interesującą
hipotezę o fali powrotnej z rejonu Gór Dynarskich i terenu Chorwacji. O tym za
chwilę.
Niewiele wiemy o przyczynach tych migracji.
Zadowólmy się więc stwierdzeniem, że dużo później, pół tysiąca lat temu bardzo
mocny organizm państwowy - I Rzeczpospolita zachęcała ludzi z Bałkanów do osiedlania się na w terenach tzw.
królewszczyzn Galicji i Lodomerii. Wołosi (Valachi)
wymieniani byli w dokumentach lokacyjnych wsi odrębnie od Rusinów (Rutheni). W
odróżnieniu od Rusinów (np. Bojków czy
Łemków) Wołosi reprezentowali typ „dynarski”, byli niewysocy, krępi i
czarni (patrz: „Na szlakach Łemkowszczyzny”).
Wątek wołoski
O plemionach wołoskich wiadomo, że była to ludność nie
wahająca się podejmować trudy migracji. To wielka zaleta szczepu. Ale – zarazem
– wielkie utrudnienie późniejszych badań. Na Bałkanach, jak wyżej
wspomniano, dotarli aż do rejonów
obecnego pogranicza Macedonii i Albanii. Na terenach obecnej Chorwacji
zasiedlali rejon w pobliżu Rijeki (zwani tam byli istro-rumunami).
Migracje miały jeden z intensywniejszych okresów w czasach rozłamu w roku
395 imperium rzymskiego. Na terenach obecnej Rumunii Wołosi asymilowali się z
autochtonami (plemionami Daków) і stworzyli współczesnych Rumunów. Rzym
jednak odcisnął na nich swoje piętno. Zwłaszcza na słownictwie. Powstały w
tamtych czasach język rumuński jest naszej części Europy jedynym
o brzmieniu tak silnie romańskim.
Jak wspomniałem, u rodziny w Bolechowie nie znaleziono zapisków
sugerujących, że Forowiczowie mogli wywodzić się z
ludności osiadłej na tych terenach od wieków. O tej ostatniej też mało wiemy.
Zapewne należy mówić głównie o rusińskiej, skąd inąd przyjaznej, ale niezbyt ruchliwej i
bardzo ubogiej. Co najgorsze, w naszej rodzinie małe są szanse znalezienia
jakichkolwiek starych papierów. Podobno u jednej z pań de domo
Forowicz istniała jakaś mityczna walizka pełna
różnych starych dokumentów, ale kobieta pod koniec życia spaliła. Uporczywie towarzyszy jednak wciąż ten sam
wątek wołoski. Paulina Simkowa de domo
Forowicz, osoba wykształcona, opowiadała Larysie Forowicz córce Lubomira, podówczas jeszcze studentce, o
swoistej kwerendzie w archiwach parafialnych. Przeglądała je w Bolechowie około
1935-39 roku. Jako żona b. burmistrza Bolechowa miała do nich dość łatwy
dostęp. W dokumentach Paulina znalazła zapiski na temat pięciu rodów przybyłych
z Wołoszczyzny takich jak wspomniane przez jej bratanków Bohdana (BFC) i
Lubomira. Był w tych papierach wymieniony ród Foro.
Paulina miała sugerować, że nazwa miasta Bolechowa wzięła się później właśnie
od rdzenia drugiego z rodów: Bolo. Niestety, w okresie okupacji Bolechowa przez
NKWD dokumenty te „wyparowały”.
Opowiadając o swoich dociekaniach genealogicznych, Larysa Forowicz wspomina, że bywając w bibliotekach natrafiła na
przesłanki dokładniejszego określenia daty przybycia. Pierwsze wzmianki o Wołochach w Galicji Lala znalazła w jakichś zapiskach historycznych
z 1440 roku. To może też dotyczyć Forowiczów. Rody miałyby się pojawić w rejonie Bolechowa za panowania
króla Kazimierza IV Jagiellończyka (1427– 92).
Lala wspominała też o zwiedzaniu przez jej ciotkę z Bolechowa krypt
grobowych, gdzie znalazła płyty z nazwiskiem Forowicz.
Znajdowały się one przy bolechowskiej Cerkwi Wołoskiej. Zapewniła, że napisy
były z użyciem liternictwa łacińskiego. Krypty grobowe zostały zasypane w
okresie ZSRR (w Bolechowie Moskale rządzili od 1939 do 1991 roku). Posłużono
się buldożerami. Na powstałym w ten sposób równym placu władze sowieckie
wzniosły jakiś współczesny pomnik.
Pójdźmy nieco dalej; wątek chorwacki, wyjście na
Bałkany i powrót w Karpaty
Chorwacki wątek pochodzeniowy jest, w przypadku Forowiczów,
dość interesujący. Dokładniejsze przyjrzenie się tej kwestii postawienie takiej
hipotezy uprawnia. Czytelnik, nie powinien jednak zapomnieć, że tę część tekstu
zaliczam do kategorii „spekulacji”. Mowa o dwóch fazach migracji; wyprowadzce z
rejonu Północnych Karpat na Bałkany, a następnie - o powrocie stamtąd w Karpaty
m.in. do Bolechowa. Nie byłoby nic zaskakującego w procesie ewolucji
polegającej w tym przypadku na „zchorwatczeniu” lub „zwołoszczeniu” w trakcie kilku migracji mocno rozwleczonych
w czasie.
Spekulacje nie są całkiem od rzeczy. Przytoczę wspomnienie BFC o pewnym
epizodzie pobytu w niewoli niemieckiej podczas II wojny światowej. Otóż
internowany w oflagu Lueckenwalde niedaleko stolicy
Rzeszy, wraz z innymi wojskowymi był w 1940 roku badany przez profesora z
Berlina, antropologa. Na trzymanych tam jeńcach różnej narodowości (nie tylko
Słowianach) Niemiec prowadził badania pomiarowe kształtu czaszki. Ojciec podawał nazwisko naukowca, niestety ja
nie zapamiętałem. Łatwo nawiązał z tym profesorem krótką rozmowę o wyniku
ustaleń. BFC bardzo dobrze znał język niemiecki. Tłumacz był zbędny. Profesor
poinformował, że parametry pomiarowe spowodowały zakwalifikowanie BFC jako „typ
dynarsko-alpejski”.
Czy o wątku chorwackim warto pomówić tylko dlatego jednego wspomnienia z
życia BFC? – Tak, bo kwalifikacja „typ dynarsko-alpejski” ma znaczenie
zasadnicze. Ale na pewno są i inne uzasadnienia. Plemię słowiańskie w wiekach
VIII-XI zwane Białymi Chorwatami,
zaznaczyło swoją obecność na Podkarpaciu, pograniczu pomiędzy Słowianami
Południowo-Ruskimi a Zachodniosłowianami (źródło:
„Encyklopedia-Historia Polski”). Wojowali z nimi kniazie Ruscy (źródło:
„Najstarsza kronika kijowska”). W tamtych wiekach oznaczało to wprost chęć
kolonizacji czy wasalizacji przez książąt ze wschodu.
Tymczasem, wolni i przedsiębiorczy Biali Chorwaci obok takichż
Polan, którzy najdalej na Zachód doszli, odrzucali zwierzchnictwo. Zatem jak
najmniej się do podporządkowania nadawali, zwłaszcza przez Słowianina ze Wschodu. Uważani są za współtwórców związku
plemiennego organizującego państwo polskie. Do exodusu z Podkarpacia musiały
ich skłonić jakieś zagrożenia, te nadciągające ze wschodu, a także perspektywa
korzystniejszej podstawy egzystencji w innym rejonie Karpat czy nawet nad
Adriatykiem. Zatem w wieku VI-VII część Białych Chorwatów z naszych Kresów
przez niziny naddunajskie mogła przywędrować na obecne ziemie Chorwacji nad
Adriatykiem. Cesarz bizantyjski Konstantyn Porfirogeneta, przedstawiając
sytuację w północno-zachodniej części Bałkan napisał, że mieszkającymi tam
„Chorwatami rządzi ród wywodzący się znad Wisły” (dzieło „O rządzie nad
państwem” powstałe przed rokiem 951).
Z wydawnictw polskich wiemy, że jako pierwotnie zamieszkały przez Chorwatów
wykazuje się na mapach historycznych obszar na pograniczu obecnego Województwa
Podkarpackiego w Polsce i Obwodu Lwowskiego na Ukrainie. Aby to znaleźć trzeba
najpierw na mapie albo globusie poszukać punktu o wysokości 23 stopni na wschód
od Greenwich i 49 stopni szerokości północnej, u źródeł Sanu, Stryja i Dniestru
(źródło: „Mały atlas historyczny”).
Migrację z Podkarpacia opisano w kilku pracach naukowych. Z „Historii
Jugosławii” (W.Felczak, T.Wasilewski,
wyd. Ossolineum, 1985) można się dowiedzieć, że Biali Chorwaci, dotychczasowi
mieszkańcy ziem z obszaru wyznaczanego przez miasta takie jak Sandomierz, Sanok
i Lwów, w VI i VII wieku przemieścili się do Dalmacji Górnej i nad Adriatyk.
Nie wiadomo tego na pewno, ale z ziemi Lachów chyba wynieśli się wszyscy
członkowie plemienia. Szli w poprzek Karpat, przeprawiali się przez rzeki
Dunaj, Drawę i Sawę. Wśród nazw im nadawanych spotykamy nazwę Get[6]/,.
W pismach bizantyńskich byli nazywani Włachami.
Lechici, czyli Słowianie Zachodni nadali im nazwę Wołochów.
Chorwaci znad Adriatyku, po kilkuset latach mieszania się z miejscowymi
ludami siłą rzeczy mogli już przejąć
cechy „dynarsko-alpejskie”. Nie idzie tylko o cech antropologiczne. W
rozważaniach nad prawdopodobieństwem tych domysłów nie do pominięcia jest też
inny fakt: ogromnego podobieństwa języka chorwackiego, słoweńskiego, polskiego,
łemkowskiego i bojkowskiego, zaliczanych do Słowian
Zachodnich, a zarazem nasycenia źródłosłowami romańskimi i helenistycznymi.
W tym miejscu pora na hipotezę dotyczącą najbardziej zamglonego czasu
migracji. - Z jakichś przyczyn Chorwaci zbratali się z istro-rumunami
i innymi szczepami wołoskimi oraz dogadali w kwestii rozpoczęcia zbiorowej
wędrówki. Czy może zaczęły ich wypierać plemiona azjatyckie nadchodzące z teru
obecnej Turcji? Wiadomo jednak, że faktycznie zaczęli się przesuwać po
wschodniej stronie Karpat ku północy, gór jednak nie opuszczając.
Miejsca zamieszkiwania
Odpowiadając na tytułowe pytanie tego rozdziału należałoby zapytać raczej:
gdzie nas nie było? Najstarsi Forowiczowie
nawędrowali się sporo. Potem widnieją w uratowanych jeszcze dokumentach z
Bolechowa, Tłumacza, Drohobycza, Skolego i Doliny.
Mój (czyli JWF-a) pradziadek Michał (1852-1915), syn
prapradziadka Benedykta, na pewno od dziecka mieszkał[7]/
w Bolechowie. Tam zmarł.
Mój dziadek, syn Michała, Jan Forowicz
(1881-1923) mieszkał w Skolem na Demni,
tam został pochowany. Rządy Moskali skutecznie przeszkodziły w zaopiekowaniu
się jego pamięcią na terenie Skolego. Niestety, ani
ja ani żadna z wnuczek Jana nie ma informacji o zachowaniu się nagrobka.
Ojciec Jana (JWF), syn Jana, Bohdan „Czarny” (BFC) przeszedł szlak ze Skolego, gdzie się urodził, przez Stryj – nauka w
gimnazjum, do Lwowa. We Lwowie zdał egzamin maturalny i chodził na wyższe
studia geodezyjne. W tym mieście podjął
pierwszą pracę geodety. Prywatną kancelarię mierniczego przysięgłego prowadził
przez kilka lat w Tarnopolu. Lata wojny,
nie licząc pobytu w niewoli niemieckiej w okolicach Berlina, spędził w Sanoku.
Potem pracował kolejno w Mielcu i Rzeszowie. Pochowany na cmentarzu Stare Pobitno w Rzeszowie.
Ja, czyli Jan Włodzimierz Forowicz, syn Bohdana
„Czarnego” wybierając miejsca
zamieszkania też się trochę nawędrowałem. Urodziłem się we Lwowie. Pierwsze
mieszkanie, jeśli nie liczyć porodówki na ul.Kurkowej,
było na ul.Frydrychów. Do pierwszej klasy chodziłem w
innym mieście, w Sanoku, do podstawówki na ul.Mickiewicza.
Naukę kontynuowałem w Mielcu w szkole podstawowej, mieszczącej się początkowo na
ul.Kościuszki a następnie na ul.Mickiewicza.
W Mielcu przez rok i kwartał chodziłem
do szkoły średniej (Liceum im.Stanisława Konarskiego)
na ul.Kościuszki. Potem zostałem uczniem rzeszowskiego Liceum im.Stanisława
Konarskiego przy ul. 3 Maja. Egzamin wstępny na studia zdawałem w Gliwicach. Na
drugi rok przeniosłem się do Krakowa i ukończyłem tam Politechnikę.
Bezpośrednio po studiach podjąłem pracę dziennikarską w Warszawie. W Warszawie
osiadłem.
Progenitura JWF jest bardziej przywiązana do centrum Polski. Wprawdzie
najstarszy syn Piotr urodził się w szpitalu w Elblągu, ale poza tym, od
niemowlęctwa mieszka w Warszawie lub okolicach. Roch i Lech – przyszli na świat
w Szpitalu Bielańskim w Warszawie. Obaj żyją w Warszawie.
Miejsc pobytu bliskich krewnych poprzedniego pokolenia mógłbyś szukać na
mapach pomiędzy Syberią, Północną Ameryką i Bałkanami. - Po II wojnie światowej
w Polsce nadal mieszkała (oprócz BFC) ciocia Włodzimiera. Ze Skolego wypędzona przez NKWD i nacjonalistów (w zwalczaniu polskości Moskal
i banderowiec świetnie się dogadywał)
wylądowała w Bytomiu. W b.ZSRR na terenie
obecnej Ukrainy zostały dwie rodziny braci BFC Lubomira i Mirona. W rezultacie,
w Stanisławowie (Iwano-Frankowsku) i Kałuszu mam
cztery kuzynki. W USA kuzynka, córka Konstantego zamieszkuje w Nowym Jorku.
Forowiczowie, bliżsi i dalsi powinowaci w Polsce, mieszkają w Warszawie (Mirosław syn
Bohdana Forowicza „Białego”), we Wrocławiu (Tadeusz Forowicz z córką Magdaleną), w Katowicach (siostra Tadeusza
Barbara i brat Adam). Dość niedawno, w
latach 80-tych, do Toronto w Kanadzie wyemigrował z Wrocławia starszy brat
Mirosława Andrzej Forowicz z rodziną. Tam uczyły się
jego obie córki Magda i Weronika. Panny te wróciły na Stary Kontynent i najprawdopodobniej na zawsze osiądą w
Europie. Magda mieszka w Szwajcarii a Weronika (młodsza) we Włoszech. Magda
obroniła doktorat w Oxfordzie na Wyspach Brytyjskich.
W opisie jako miejsca dłuższego pobytu Forowiczów
występować będą ponadto takie miasta jak Petersburg i Omsk w Rosji, wojskowa
nekropolia w Iraku, miasta Sarajewo i Visoko w Bośni
oraz wiele innych.
Imiona Forowiczów
Już pobieżny rzut oka na drzewo genealogiczne pozwala dostrzec ulubione w
naszej gałęzi rodu imiona Forowiczów: Jan i Maria. Występują one najczęściej. Na 76 postaci
tworzących to opisane przeze mnie drzewo, imię Maria nosi 6 osób a Jan – 5.
Forowiczowie najczęściej nadawali swym dzieciom imiona brzmiące polsko lub - rzadziej -
rusińskie, niekiedy z pisownią kresową (przykład: „h”
- nieme w imieniu Bohdan). Są to takie zachodniosłowiańskie imiona męskie jak:
Benedykt, Jan, Julian, Lech, Lubomir, Michał, Tadeusz, Konstanty, Roch, Teofil,
Ignacy. Imiona kobiet: Emilia, Ewa, Jarosława, Magda, Paulina, Sławomira,
Weronika. Są też imiona kojarzące się z tradycją Słowian Środkowych i wpływami
Rusi Kijowskiej, na przykład Nazar. Nie brak charakterystycznych dla pogranicza
imion, o tradycji jednakowej dla kilku kultur np. Miron (Myron),
Michał (Michajło) albo Bogdan (Bohdan), Jarema (Jeremi), Włodzimiera (Wołodymyra),
Laryssa (Larysa) i Ariana.
Asymilacja
Na kwestię asymilacji Forowiczów w środowisku
zamieszkania trzeba spojrzeć z dwóch punktów widzenia. Lubomir[8]/
mówiąc o dawnych latach, zaznacza raczej niechętne mieszanie się Forowiczów z ludnością tubylczą. Ta niechęć do mieszania
się nigdy chyba nie przybrała jednak wymiaru separacji czy dyskryminacji.
Trudno mówić o separacji gdy kilka rodów z potrzeby bliskości zakłada w
Bolechowie Wołoskim przysiółek Wołoska Wieś.
Mamy wspaniałą cechę utożsamiania, identyfikacji narodowej. Jestem
Polakiem, Duszka jest Amerykanką, Lala, Halina i Arusia
– żyją uczciwie po ukraińsku, Sławomira siostra Hali chyba przepadła w
środowisku włoskim, a ś.p. Julian był oddanym
obywatelem Jugosławii. Jeśli chodzi o poczucie związku emocjonalnego z narodem
w miejscu stałego osiedlenia, generalnie było i jest ono wśród Forowiczów, nie tylko tych z gałęzi skolskiej,
bardzo silne.
Z drugiej strony, obecnie nie ma czegoś takiego jak klan, czyli zamknięty
krąg Forowiczów. W zasięgu osób noszących nasze
nazwisko nic specjalnie nie naprowadza
na definicję klanu, jako dobrze zakorzenionego w określonym terenie, rdzenia
wielkiej rodziny, formy społecznej skupionej na hermetycznej współpracy w
gronie własnym albo na obronie przed innymi. To chyba wypaliło się właśnie w
Bolechowie. Reszty dzieła dezintegracji próbowali dokonać agresorzy i
zbrodniarze; Niemcy, Moskale i nacjonaliści ukraińscy. Sporo złego nam
przyczynili, jednak Forowiczowie, chociaż bardziej
niż kiedyś rozproszeni, wciąż dobrze dają sobie radę i doskonale współpracują z
otoczeniem. Przypadki uciążliwości Forowicza dla
sąsiadów uznać można za rzadkość. Ostatni znany mi przypadek to zalanie lokalu
sąsiada na parterze bloku mieszkalnego w 2005 roku. Spowodowane zostało
roztargnieniem mieszkającego na I piętrze Forowicza,
który poszedł sobie na randkę nie dokręciwszy przedtem kranu.
O wrastaniu w środowisko nikt z nas nie rozprawiał. To się rozumiało samo
przez się. Rodzice uczyli bycia dobrym obywatelem. Oprócz inicjatywy
wydawniczej w postaci wspomnień Tadeusza Forowicza[9]/ nikt też nie próbował
dotychczas ukazywać jacy jesteśmy w oczach współpracowników. Może czegoś więcej
się dowiemy, gdy światło dzienne ujrzy ta publikacja.
Lubimy się, ale nie za wszelką cenę. Momentami Forowicz
z Forowiczem nieźle się potrafił skłócić. Był taki
przypadek, gdy młodszy brat (imion nie podaję) pojechał odwiedzić swojego
starszego brata w USA. Młody wraca zza Wielkiej Wody przed czasem. Sprzeczka
była tak gwałtowna a bracia tak zatwardziali, że do końca życia więcej się już
do siebie nie odezwali. Był to jednak wyjątek. Potraktujmy to jak smutne
dziwactwo. – Niech nie liczą na akceptację reszty familiantów. Na szczęście,
stosunki rodzinne w znikomym jak sądzę stopniu, także tym razem, nie
przekładały się na interakcje w środowisku.
Najlepszym jednak dowodem otwartości Forowiczów,
nie zamykania się we własnym kręgu czy klanie jest kojarzenie małżeństw. Sięga
się po małżonków z różnych innych rodzin, co nasze drzewo genealogiczne
potwierdza w każdym pokoleniu. W przekazie rodzinnym mówi się o żonie z
Chorwacji Lub Serbce), Niemce, Rosjance, a także o mężu Czechu, Włochu albo Łemku. Nie jest mi natomiast znany przypadek pobrania się
dwóch osób o nazwisku Forowicz.
Poszanowanie norm obywatelskich
Forowiczowie linii skolskiej, i chyba pozostali także, z
zasady nie angażowali się w działalność polityczną. Bohdan (BFC) w całym swoim
życiu zalecał trzymanie się z dala od polityki. Uważał ją za niebezpieczną
formę aktywności. Ze strony innych członków rodziny pojawiały się czasem
informacje o jakichś przejawach działalności politycznej, ale chyba więcej w
nich było fantazji i to wybujałej, niż prawdy. Czy można bowiem inaczej
zaszeregować opowieść, jakoby któreś z Forowiczów w
Petersburgu pomagało Leninowi podczas Rewolucji Październikowej? W rodzinie nie
znamy faktycznych bohaterów żadnych rewolucji. Jan Forowicz
s.Michała na początku XX w. był podobno zaangażowany
w tworzenie kas samopomocowych w Skolem. Jednak tej
aktywności spółdzielczej nie dało by się zaliczyć do form działalności stricte
politycznej.
Członkowie naszego rodu mogli chyba być wzorem cnót obywatelskich. Wynikało
to z wyprzedającego tak zwaną przeciętną świadomość społeczną, rozumienia i
uznania roli państwa. Respektowali autorytet władzy. Jeśli nie liczyć mandatów
drogowych, nie znamy przypadku konfliktu Forowicza z
prawem. W większości byli absolutnie lojalnymi obywatelami państwa, w którym
przyszło im żyć. Finis coronat
opus. Pozostało po naszych przodkach wiele trwałych dzieł, dorobku kultury
materialnej, zwłaszcza sztuki inżynierskiej.
W tych zachowaniach niebagatelną rolę odgrywa specyfika ulokowania ogniska Forowiczów w Bolechowie i szerzej - na terenach kresowych.
Kresy, jak twierdzi prof.Bohdan Cywiński[10]/,
były przez wieki krajem niebezpieczeństw, wojen ogłaszanych nagle, szabel i
pożarów. W groźnej rzeczywistości gdy traci się wszystko, trzeba dochować wiary
kilku wartościom, którym wierni byli ojciec i dziad. Karczuję las, zakładam
gospodarstwo, czynię sobie ziemię poddaną gdy przewiduję i dążę do spokojnej,
uporządkowanej egzystencji. Forowiczowie, jak wszyscy
ludzie pochodzący z Kresów, na ogół doceniali zatem wartość wspólnoty i
harmonijnego działania oraz tworzenia rzeczy trwałych, dobrych jakościowo.
Tęsknili za solidnym państwem. Uważali, że za lojalny wysiłek należy im się
uznanie, które przyjdzie w porę. Nadejdzie samo, bo dobra ocena niewątpliwie
będzie wydana bez dopraszania się o nią. Czy ta wiara w nadejście uznania
zawsze się u Forowiczów potwierdzała?
Nie chciałbym być podejrzewany o uprawianie rodowej hagiografii,
wychwalanie ponad wszelką miarę. Coś w tym jednak jest, że znani mi starsi Forowiczowie starali się być perfekcjonistami a
równocześnie, gorliwie utrzymywali postawę skromności. - Każdy w swojej
dziedzinie. Dowodów proponuję poszukać m.in. w opisie osiągnięć życiowych
Bohdana (BFC) i Tadeusza.
Wyznanie
Znani mi Forowiczowie z linii: Michał, Jan, BFC,
Jan Włodzimierz a także Włodzimiera, to rodziny rzymsko-katolickie. Po II
Wojnie Światowej w Polsce mogłem to obserwować na własne oczy. Nie widziałem
innej praktyki religijnej w naszych rodzinach. To samo pisze J.Ormezowski: „Prawie
wszyscy byli wyznawcami obrządku kościoła rzymsko-katolickiego”. Cechą charakterystyczną ich postępowania był tolerancyjny – typowy dla
Kresowiaków – stosunek do wyznawców innych religii tak grekokatolicyzmu
(unitów) jak prawosławia. Niektórzy Forowiczowie
deklarowali sceptycyzm religijny albo wręcz ateizm, czy jak dawniej pisano: akatolicyzm. Zazwyczaj było to wymuszone ograniczeniem
swobody uprawiania praktyk w warunkach panujących na terenach okupacji
sowieckiej; prześladowaniami wierzących, wieloletnim brakiem dostępu do
jakiejkolwiek posługi duchownego no i aktywnością indoktrynacyjną sowietyzmu w
szkolnictwie czy mediach.
Jak się wydaje, w najdawniejszych przypadkach Forowiczowie
mogli wyznawać prawosławie szczególnego rytu - rumuńskiego. Podejmując próbę
rozwikłania odległych kwestii wyznaniowych naszych prapradziadów należałoby uwzględnić wpływ wspomnianej
wędrówki przez Rumunię wzdłuż Karpat na północ. Świadectwem
uprawdopodobniającym może być fakt
skupienia Forowiczów bolechowskich przy Cerkwi
Wołoskiej.
Za sprawą ruchów nacjonalistycznych w Galicji Wschodniej, podczas II wojny
światowej tradycja tolerancji religijnej mocno ucierpiała. Mój ojciec (BFC) i
matka Janina wielokrotnie wspominali znane im z ich dzieciństwa czasy
sielankowych relacji pomiędzy wyznawcami katolicyzmu rzymskiego, grekokatolicyzmu i prawosławia. Jednak już przed II wojną
światową na Kresach zaczęły się pojawiać nieznane uprzednio tarcia i
zadrażnienia. Ochoczo, choć skrycie, majstrowali przy tym urzędnicy cesarscy z
Wiednia. Po rozpadzie Austrowęgier – oczywiście,
bardzo zawsze gorliwie kontynuowali podjudzanie tajni agenci Berlina a dalej,
po II wojnie światowej, popisywała się wyjątkowo sprawna w czynieniu zła,
sowiecka bezpieka. Dobrze przedstawia te sprawy artykuł o relacjach kościołach
obrządku łacińskiego i greckokatolickiego w „Kontrastach”[11]/.
BFC opowiadał mi, że z wielu przyczyn, w setkach małych miejscowości na
Kresach, pełnej tolerancji wyznaniowej sprzyjały okoliczności obiektywne. Co
niedziela – na przykład - trzeba było iść do kościoła. Ale tamtych czasach nie
wszędzie mieli tyle świątyń co wyznań. Szli więc do jednego, wspólnego dla
wszystkich kościoła albo cerkwi. Gdzieniegdzie rzecz miała się inaczej; był
zarówno kościół jak i cerkiew, ale jakże często, jedno stało tuż koło drugiego
(można to sprawdzić będąc w Myczkowcach k.Leska).
Uważano, że dla Pana Boga tak samo ważny jest udział w mszy niedzielnej w
kościele rzymskokatolickim jak w cerkwi czy kościele greckokatolickim.
Podobnie, gdy mówimy o obrządku chrztu. Lud tamtych ziem w urzędach
cesarsko-królewskich i w czasach II Rzeczypospolitej nie obawiał się podawać
prawdziwych danych o przynależności wyznaniowej.
Warto też uzupełnić tę wiedzę informacją, że w Polsce międzywojennej wzorem
kodeksu wprowadzonego jeszcze przez Napoleona, obowiązywała w prawie cywilnym
zasada pełnej równoważności metryk i innych dokumentów kościelnych wystawianych
przez kancelarie parafialne różnych wyznań oraz urzędy stanu cywilnego. W
aktach Forowiczów, w niektórych przypadkach natrafia
się zatem na istną mieszaninę zaświadczeń. W teczce pozostałej po odejściu cioci
Włodzi, siostry BFC, można znaleźć dokumenty
Włodzimiery i Piotra Kaliczaków wystawiane przez kancelarię kościoła rzymsko
katolickiego, pisarza urzędu stanu cywilnego i
księdza kościoła greckokatolickiego – wszystkie oddzielnie choć na tę
samą okoliczność.
Spokój i tolerancja nadwyrężone zostały przez siewców nieporozumień
narodowych zwłaszcza polsko-ukraińskich. Aktywizowali się przywódczo ludzie tak
zapamiętali w tej nienawiści, że w celu pokonania brata szli szukać
sprzymierzeńców wśród najeźdźców, zarówno rosyjskich jak i niemieckich. Koszmar. Ale my Forowiczowie
wywodzący się z Kresów zawsze pamiętać będziemy, że dawno temu, jak na
słonecznym filmie o góralach, sąsiedzi po wspólnej mszy rozchodzili się do
domów w przyjaźni, pozostając przy swojej wierze, bez lęku, w poczuciu
bezpieczeństwa. Pracowników najemnych, także Forowiczowie zatrudniali nie patrząc na narodowość. Jan Forowicz s.Michała prowadząc
kuźnię zatrudniał chłopaka z rodziny bojkowskiej.
Michał w Bolechowie miał paru rusińskich parobków.
Uprawiane zawody
Zaczęło się wiele setek lat temu – najprawdopodobniej - od hodowli zwierząt. Zarówno wątek wołoski jak i chorwacki
pochodzenia Forowiczów w jednakowym stopniu
uzasadniają przypuszczenie co do pasterskiego trybu życia naszych dalekich
przodków. Uprawdopodobniony zostaje głównymi motywami migracji różnych plemion
wzdłuż Karpat. Hodowanie zwierząt wymagało poszukiwania nowych pastwisk.
Dlatego budowali niewielkie osady dla kilku rodzin, najczęściej na wypalonych działkach leśnych przylegających do łąk czy połonin. Żyli tam dotąd, póki rodziła ziemia, była trawa dla zwierząt і wystarczało dziczyzny do upolowania. Potem szli dalej.
Prowadzimy poważne dociekania na temat zajęć zawodowych. Może więc nie bardzo
wypada, ale przytoczę pewną zaskakującą anegdotkę. Najbardziej oryginalna z
odnoszących się do uprawianych zawodów obejmuje też… złodziejstwo. Autorem tego tyle szokującego
co zabawnego domysłu był BFC, który wywód prowadził rozpoczynając od spostrzeżenia,
że nazwiska Forowicz (w niektórych spisach figurują
też osoby o nazwisku Furowicz) współbrzmi z źródłosłowem łacińskim furis
– złodziej. Hipoteza objawiona mi została niespodziewanie, podczas jednej z
rozmów BFC. Ot tak sobie pogadywaliśmy na spacerze. W trakcie dzielenia się ze
mną tym odważnym zapatrywaniem Ojciec starał się wywołać u słuchacza stan
wysokiego zatroskania nieszczęsnym odkryciem. Stało się odwrotnie, wprowadził
mnie w stan ubawienia.
Nasz domniemany przodek Benedykt
dwieście lat temu był już jednak rolnikiem osiadłym. On i jego potomstwo
dysponowali sporymi majątkami ziemskimi. Wszelako, latyfundystów nie może być
zbyt wielu. W rodzinie rolniczej nie wszystkie dzieci przejmowały gospodarstwa.
W naszej gałęzi rodu dużym areałem rolno-łąkarskim dysponowali Anna i Michał[12]/ Forowiczowie mieszkańcy Bolechowa. Po Michale na gospodarce
został Józef z żoną Marią. Oprócz Józefa, z potomków Michała, najbliżej wsi
usytuował się tylko Jan Forowicz (dziadzio piszącego
te słowa) – właściciel kuźni w Skolem. Pozostałe
rodzeństwo Jana – kowala wybrało jednak kształcenie i wykonywanie całkiem
innych zawodów: nauczycielskich, urzędniczych i rzemiosła artystycznego. Ojciec
Tadeusza Forowicza był z wykształcenia architektem a
wuj - urzędnikiem kolejowym.
W pokoleniu rodziców JWF sporo było osób o wyższym wykształceniem,
zwłaszcza inżynierskim. Legitymowali się nim: geodeta BFC (Bohdan – uzyskał
dyplom w roku akademickim 1927/28) i meliorant Lubomir. Zauważmy, że na geodetę
w tym samym Lwowie wykształcił się też wuj Bohdan „Biały” syn Józefa Forowicza. Ciocia Sławcia,
siostra BFC była farmaceutką, brat Miron
mistrzem budowlanym. Z synów rodziny skolskiej Anny i
Jana Forowiczów
lepszego wykształcenia nie uzyskało dwoje: Włodzimiera i jej najmłodszy
brat, Konstanty. Fakt ten krewni wyjaśniali jako skutek zbyt wczesnego
osierocenia szóstki rodzeństwa. Włodzimiera odstąpiła od studiowania. Wyszła
pomyślnie za mąż za osobę dobrze zarabiającą, więc skoncentrowała się na pracy
na rzecz rodziny; m.in. – na pomocy osieroconemu wcześnie rodzeństwu.
Moje pokolenie to w przewadze inżynierowie po politechnikach. Warto jednak
dostrzec, że faktycznie wykonywane były już odmienne zawody. Odezwały się
zupełnie inne, zakodowane w genach zdolności adaptacyjne Forowiczów. Larysa (Lalka) została wykładowcą matematyki
w Instytucie Nafty i Gazu w Iwano-Frankiwsku. Duszka
na Florydzie była handlowcem, ale rzuciwszy tę pracę, po przeprowadzce do
Nowego Jorku zdobyła wyższe wykształcenie w zakresie opieki medycznej i
resocjalizacji. Andrzej prowadził zajęcia na Politechnice Wrocławskiej a
dopiero później zaczął konstruować samoloty w USA. Jego rodzony brat
Mirosław najpierw budował autostradę w
Iraku, aby w końcu zostać urzędnikiem ministerialnym i prowadzić urządzane dla
menadżerów wykłady z prawa spółek handlowych.
JWF w 1965 roku obronił dyplom na Wydziale Mechanicznym Politechniki
Krakowskiej. Od początku życia zawodowego do emerytury utrzymywał się jednak z
dziennikarstwa prasy codziennej i wydawnictw. Na starość akcyjnie podjął się
roli menagera-budowlańca.
Niewątpliwie, prestiżowo najwyższą funkcję i splendory osiągnął Tadeusz Forowicz s.Jana z linii
stanisławowsko-lwowskiej, z wykształcenia artysta plastyk - projektant wzorów
przemysłowych (zajęcie o nazwie często zastępowanej anglicyzmem: designer). W
latach 1967-1980 był rektorem Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu[13]/.
Rzeczą znamienną był brak w rodzinie Forowiczów
przedstawicieli zawodów mundurowych w wojsku i policji. Gdy było trzeba
walczyć, nie uchylali się od służby w oddziałach regularnych lub w partyzantce.
Bywali oficerami, ale nigdy zawodowymi[14]/.
Nasze następne pokolenie wybrało inne zawody np. menedżerskie (Michał s.Mirosława), artystyczne (Roch s.Jana),
prawnicze (Magdalena c.Andrzeja oraz Ewa c.Mirosława), inżynierskie (Piotr s.Jana
– elektronik i Lech s.Jana - inżynieria zapobiegania
skutkom katastrof) .
Stan majątkowy
Brakuje szczegółowszych danych. To już pełna
odpowiedź. Bo gdyby był majątek, to byłyby też dane. Ale koncentrując uwagę na
latach minionych, jest jednak o czym mówić. Forowicze
należeli do majętnych posiadaczy ziemskich w Bolechowie. Jak wspomniałem przykładowo, gospodarstwo
Michała w Bolechowie przejął Józef a po nim, jako wiano Forowiczówny
przeszło w ręce przedstawiciela innego rodu.
Przyczyną braku innych, liczących się majątków były rujnujące działania II
wojny światowej i choroby. Jeśli nawet posiadano jakieś nieruchomości, nie
przyniosło to po wojnie pożytku. Postarali się o to komuniści moskiewscy.
Charakterystyczne koleje losu przeszła rodzina Lubomira i Marijki
(Marii) Forowicz. Teoretycznie, w Stanisławowie mieli
kamienicę. Stoi w odległości stu metrów od jednej z głównych ulic miasta. Jest to rozległy dom jednopiętrowy
zaprojektowany na dwie bogate rodziny, każda zajmująca całe piętro, z
oddzielnymi wejściami dla służby, garażem itd. Przed nim i za nim ogrody.
Władza moskiewska narzuciła jednak inne zasady lokatorstwa. Przymusowo dokwaterowywano lokatorów. Właścicielom zostawiono małą
część pomieszczeń. Nawet teraz, w wolnej Ukrainie trudno więc powiedzieć, czy
ten dom faktycznie jest, czy nie jest Forowiczów. Wtyczono działki wokół kamienicy zabudowując je w szpetnym soweckim stylu. W najnowszych latach powstały tam budynki
mieszkalne.
Jeśli chodzi o dom Forowiczów w Skolem – gospodarująca w nim od śmierci rodziców
Włodzimiera Kaliczakowa musiała w maju 1945 roku uciekać. Moskale wygonili ją z rodzinnego
miasteczka. Wyjechała przez Słowację do Polski. Dom Kaliczaków
przejęty został przez władze b.ZSRR. Bezpodstawnie uznano go za „opuszczony” .
Zagarniętą własnością władze sowieckie obdarowały rodzinę Koziwków.
Warto dodać, że ta rodzina była z dawnych lat znana cioci Włodzi.
Po latach, mimo wszystko, nawet wiedząc o losach domu, ciocia nie czuła żalu po
stracie a o Koziwkach mówiła dobrze.
Gdy mowa o posiadaniu nieruchomości, to sporej kamienicy w Nowym Jorku
(mówiło się nawet, że dwóch kamienic) dorobiła się Sławcia
Forowicz. Niestety, właścicielka zachorowała na
chorobę nieuleczalną a – jak wynika z listu jej brata, Konstantego Forowicza - nie dopilnowany obiekt stopniowo uległ
degradacji. Przejęły go w końcu władze NYC.
Mizerny stan posiadania majątku, zwłaszcza nieruchomości, nie oznacza, że
należy się do biedoty. Były też cięższe lata, ale jako ludzie nieźle
wykształceni nigdy nie zaznaliśmy dyskomfortu życia w wielkiej biedzie.
Większość Forowiczów w okresie czynności zawodowej
pobierała pensje wyższe od przeciętnych.
Ważniejsze funkcje i odznaczenia
Najwyższe stanowisko osiągnięte przez BFC
to dyrektorstwo Wydziału Geodezji i Urządzeń Rolnych Urzędu
Wojewódzkiego w Rzeszowie, później - Wojewódzkiego Zarządu Urządzeń
Rolnych sprawowane w okresie 1953-1964.
Jak wspomniałem, tytuł: „Jego Magnificencja Rektor” Akademii Sztuk Pięknych
we Wrocławiu przez długie lata przysługiwał prof.Tadeuszowi
Forowiczowi[15]/.
Stanowisko profesorskie piastowała Laryssa Forowicz w stanisławowskim Instytucie Nafty i Gazu.
Najwyższe funkcje dziennikarskie sprawowane
przez JWF to redaktor naczelny pisma „Temat-wynalazczość i
racjonalizacja”, komentator dziennika
„Rzeczpospolita”, dyrektor – redaktor naczelny w Polskiej Agencji Informacyjnej
i – krótko przed przejściem w stan spoczynku
- redaktor naczelny miesięcznika
„Polska”. W działalności na niwie
zawodowej najwyżej cenię sobie sprawowaną społecznie funkcję prezesa Klubu
Sprawozdawców Parlamentarnych przy Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich.
Co do wysokich odznaczeń niestety, brak pełnych danych. Medal
Dziesięciolecia PRL (nadany w 1954 roku) posiadał Bohdan (BFC). Był też
odznaczony najwyższą Złotą Odznaką „Za zasługi w dziedzinie geodezji i
kartografii” noszącą wysoki numer 140 w skali ogólnopolskiej. O ile wiem,
jakieś wysokie odznaczenie otrzymał od rządu b.ZSRR
Lubomir Forowicz. JWF piszący te słowa miał więcej
szczęścia; dosłużył się Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski (1990),
dostał Złoty Krzyż Zasługi (1979), Krzyż Zasługi dla Związku Harcerstwa
Polskiego (1982), srebrny Krzyż Zaslugi dla
Obronności Kraju (1996) i kilka innych zaszczytnych odznaczeń.
JWF - Korygowane w styczniu 2013
[1] /
Używam nazwy Galicja i Lodomeria upowszechnionej w wieku XVII i XVIII w
czasach I Rzeczypospolitej a także w okresie objęcia tych ziem zaborem
austrowęgierskim.
[2] /
O rodzinie ze strony mojej matki Janiny traktuje rozdział „Forowicz plus Szurgot”
[3] /
Tereny dzisiejszej Rumunii, ale w wiekach wcześniejszych – kilka ognisk
na terenie Bałkanów.
[4]/ m.in. dr Jat Langer w pracy „Proces
prechodu valaskeho hospodarstva na rastlinnu vyrobu na Orave końcom 16. stol. a na zaciatku 17. stol., „Agrikultura" 9,
1970,
[5] / patrz:
„Migracje wołoskie na ziemiach polskich”
[6] / Nasza
uwaga powinna się w tym miejscu wyostrzyć; człon „Get” występuje w rodzinie
jako nazwisko panieńskie żony jednego z Forowiczów
która jest de domo Geciów
[7] / W Bolechowie jest ul.Młynarska
przy której znaleźć można resztki fundamentów domu Forowicza
z XIX w.
[8]/ w liście do mnie z 19.XI.1983
[9] / patrz: T.Forowicz “Etapy życia” Lwów-Wrocław 2009
(ISBN 978-83-926046-1-7)
[10] / w
Rzeczpospolitej, „Księga Kresów Wschodnich” 7/2010
[11] / arch.autora
[12] /
domniemany syn Benedykta
[13] / patrz wspomnienia – jak w odsyłaczu nr 8
[14]/ Bohdan (BFC)
był w kampanii wrześniowej 1939 roku porucznikiem WP, dowódcą plutonu ckm
[15] / patrz
wspomnienia – jak w odsyłaczu nr 8